Rozdział
jednak szybciej niż zakładałam, więc niestety, nie mogę wyznaczyć konkretnego
dnia na publikację. Zawsze coś wyjdzie inaczej.
Widzę,
że opowiadanie tak średnio się podoba, skoro na ponad tysiąc wejść na rozdział
są cztery komentarze i to w większości jednozdaniowe. Nie umiem z tego
wywnioskować praktycznie nic. Nie mam pojęcia, co Wam się w nim podoba, a co
nie. Mam wrażenie, że piszę do szuflady, a to na pewno nie motywuje. Ale i tak
to dokończę.
A
teraz zapraszam na rozdział 11 i życzę miłego czytania.
Wojtek
w pierwszej chwili tylko wzruszył ramionami, ale potem, uznał, że czemu nie. Zaczynała
mu się podobać jazda na łyżwach, a ten Alan musiał być chyba niezłym trenerem,
skoro kilka jego wskazówek i wbił Dominikowi krążek do siatki. Poza tym wydawał
mu się naprawdę fajny, a to przecież tylko lekcja hokeja. Dlaczego miałby nie
skorzystać?
–
Jasne – odpowiedział w końcu. – Tylko się czegoś napiję i zaraz wracam –
mruknął i podjechał do bandy, za którą stało kilka butelek z wodą. Kac już mu
właściwie minął, wysiłek fizyczny zrobił swoje, ale nadal go suszyło.
–
Co ty odwalasz? – Dominik stanął naprzeciwko Alana, patrząc na niego ze
złością. – Przed chwilą twierdziłeś, że masz trening z jakimiś dzieciakami, a
teraz proponujesz lekcje jemu? – Wskazał głową na Wojtka. – Wiesz, cokolwiek by
o nim nie mówić, zdecydowanie nie wygląda na niepełnoletniego, a innych
dzieciaków jakoś tu nie widzę.